W sieci bez problemów znajdziecie zalew laurek dla Ostatniego Jedi. Jeśli tego samego oczekujecie po tej recenzji, to ostrzegamy – lepiej dalej nie czytajcie bo poniższy tekst jest w zdecydowanie innym tonie i może obrazić uczucia co poniektórych fanów.
Bez zbędnego wstępu, pisząc krótko i dosadnie, w mojej opinii epizod VIII jest największym rozczarowaniem oraz jedną z najsłabszych produkcji w historii Gwiezdnych wojen. I przyznam szczerze, że więcej klimatu znanego z oryginalnej trylogii mają animowane seriale Rebelianci i Wojny klonów, skierowane do młodszego widza, niż dzieło Riana Johnsona. Mając na uwadze powyższe wnioski oraz fakt, że ten sam człowiek będzie odpowiedzialny za stworzenie kolejnych, gwiezdnowojennych produkcji, przyszłość franczyzy Disney’a niestety nie nastraja optymizmem.
Wracając jednak do Ostatniego Jedi to, co zobaczyłem w kinie najogólniej rzecz biorąc było po prostu mierne. Scenariusz okazał się zlepkiem różnych pomysłów i koncepcji, na podstawie których nakręcono kolejnego, hollywoodzkiego blockbustera. Razi przede wszystkim infantylność, brak logiki i spójności w fabule oraz dodany na siłę humor. W dodatku, wbrew zapowiedziom oraz opiniom części recenzentów, w filmie znajdziemy pełno nieudolnych kalek z Imperium kontratakuje i Powrotu Jedi. Jako przykład niech posłuży motyw Rey i Kylo vide Luke i Vader – ciężko nie dopatrzeć się tu podobieństw. Co prawda nie wiemy jeszcze jaki będzie finał tej opowiedzianej na nowo historii ale na zbyt wiele raczej bym nie liczył. Nie inaczej ma się kwestia szkolenia Rey przez Luka – w oryginale Luke i Yoda. Tu Johnson zafundował nam siermiężny skrót z tego, co mogliśmy zobaczyć w Imperium i Powrocie. Przy okazji warto również wspomnieć krytykowaną przez fanów kwestię irracjonalnego tempa, w jakim Rey przyswaja umiejętności władania mieczem świetlnym i mocą. Gdzie tu sens i logika?
Idąc dalej – sporo osób wiązało pewne nadzieje z postacią graną przez Benicio Del Toro. Jak się okazuje DJ, łamacz kodów, za pierwowzór którego posłużył Lando Calrissian i po części Han Solo, jest kolejnym niewypałem. Ogólnie rzecz biorąc wątek i postać sprawiają wrażenie dodanych do filmu na zasadzie – mamy znanego aktora, napiszmy dla niego rolę. Kolejny punkt, to finalna bitwa na Crait. Dla fanów serii inspiracja epizodem V jest oczywista, niestety efekt końcowy nie dorównuje pierwowzorowi. Jeśli ktoś ma wątpliwości to polecam odświeżyć sobie fragment ze szturmem imperialnych maszyn kroczących na bazę Rebelii na Hoth. Mimo upływu lat sceny z Imperium kontratakuje mają nadal wyjątkowy klimat i robią znacznie większe wrażenie niż to, co możemy zobaczyć w Ostatnim Jedi. Jak się okazuje zastąpienie starych AT-AT nowymi, znacznie większymi AT-M6 to zdecydowanie za mało. I nie wiele pomaga tu kulminacyjny pojedynek pomiędzy Kylo Renem a Lukiem. Fakt, walka prezentuje się nad podziw widowiskowo. Niemniej w efekcie końcowym z przywódcy Najwyższego Porządku – siły, która podobno wzbudza przerażenie w całej galaktyce, zrobiono najzwyklejszego idiotę.
Jeśli chodzi o wspomnianą na wstępie fabułę i logikę to wystarczy wymienić takie kwiatki jak niesamowite zdolności księżniczki Lei, która cudownie powraca z próżni na pokład krążownika. Szkoda tylko, że wcześniej nie wykorzystała Mocy choćby po to, aby odnaleźć swojego brata. Przypominam, że w trakcie ucieczki z Bespin bez problemów odszukała Luka. A z tego co widzimy, w przeciągu lat, jej umiejętności znacznie wzrosły. Kontynuując przechodzimy do wątku głównego antagonisty, Snoke’a - kreowanego na niezwykle potężnego użytkownika ciemnej strony Mocy, równego lub nawet silniejszego od Dartha Sidiousa. Mimo jego pozycji i roli scenarzyści byli bezlitośni. W ogólnym rozrachunku nawet śmierć Jabby nie była tak groteskowa i kuriozalna! Na sam koniec tych gorzkich żali wspomnę jeszcze nieszczęsnego Luka. To, co widzimy w Ostatnim Jedi, to jakaś kpina i czarna komedia. Kompletny brak pomysłu na postać i marna kopia wątków z poprzednich filmów. Luke, niczym Yoda, po porażce wybiera życie pustelnika. Jednak w przeciwieństwie do swojego mentora, który zgłębiał tajniki Mocy, młody Skywalker spędza czas na łowieniu ryb oraz użalaniu się nad sobą. I niestety nawet dobre chęci Marka Hamilla nie na wiele się tu zdały. Przez większą część filmu Luke po prostu jest żałosny, zwłaszcza w świetle potęgi jaką prezentuje w końcowych scenach.
Pisać można by jeszcze długo i zgryźliwie. Niestety twórcy Ostatniego Jedi zawiedli i po ubiegłorocznym Łotrze 1, który mile zaskoczył, epizod VIII okazał się kompletną pomyłką. Pomyłką, która nawet w porównaniu do wielokrotnie krytykowanych prequeli jest słaba i niewiele wnosi do świata Gwiezdnych wojen. A już z całą pewnością nie jest żadną zmianą na lepsze czy nowym początkiem. Wręcz przeciwnie, Ostatniego Jedi można uznać za tytułowe pożegnanie z legendą. Przemawia za tym coraz większa komercjalizacja marki, tempo produkcji kolejnych filmów oraz nastawienie wyłącznie na zysk. Być może dopiero zmęczenie widza zatrzyma potężną machinę Disney’a i pozwoli złapać oddech. To jednak pieśń przyszłości, bo już za rok czeka nas kolejne wyzwanie - czyli nowa produkcja z Hanem Solo w roli głównej, a za dwa lata epizod IX, który, z tego co wiemy, powstaje w wielkich bólach i trudach.
Luter
Zdjęcia: Disney | Starwars.com